/przedtem/ przyjaźnie... na fb…
/i później/ w powtórne zmartwychwstanie.
/aż wreszcie/, o paruzji myśli parę.
I gdybyś zniknął nagle, dbałością o przyjaźń, ominął konwenanse błahe,
zabierając zegarek w kieszeń, pamiętał byś o czasie, szczęście podeszło przecie,
słońce jedno ponad nami, a za to księżyców mnogo, zaświeciły planety - widzicie,
i wspólne ranne budzenie, gdzieś sny spowite błogą prawdą, pacierzami wzmocnione,
idąc za widnokrąg satelitów, telefonów, smartfonów, komputerów, tabletów, pamięci,
usłyszał byś Dzień dobry, a może Dobry wieczór, skrótami czynu wygód nakarmione,
aby tylko lakoniczne, z oschłością nieludzką, paprotki z zewnątrz okien w darze,
dziękuję... lub wreszcie zdobyłem, prędko, póki strumyk brud nie obmyje.
I gdybyś liśćmi uwił gniazdo, domy z marmuru stroił, przyporządkował w numery,
na próbę, moment, na wytrzymałość, ku pociesze ego... dzieciom, dobroczynnej finansjery,
aby zdolne utrzymać przyjaźń, wyrafinowane próby około Hioba, i z musu lizane władcom rany,
nawigacyjne skarby ptaków, wkomponowaną busolę dobra, z plastikową magnetyczną drogą,
z zegarkiem w ręku, skarbem nasycony po ubaw, mieszał w kotle własne pragnienia i wady,
patrząc na księżyc dzienny, latarnie pośród parków alei, snu marzeń z kontemplacji wyzuty,
ludzkie otumanienia lęku, wesołe poprawki i tak po prostu trzeba, skłon fundować trotuarom,
i ot wyrzut... przepraszam, na niepoznane i zapomniane psalmy, gdzie wiary już nie ma.
I gdybyś szczęściem pijany, oswobodzony ciężarem zapłaty, próbował ważyć frazesy,
brnął gdzieś na Ka-jakieś, poprzez pryzmat ekranu i monitora, z wyjściem czasami do sklepu,
wszyscy razem, z kawą u boku i subkontem u kooperatora, dyplomacji uczył u saturatora,
a w zegarku pamięci klepsydr, widział byś moment samo działania, perpetuum cykania tik tak tu,
łzami byś czas odliczał, grochami gradu kamienował, odwrócony plecami do celu,
dając nadziei wiarę... czyimi, lub powinność dla bezwinnych, tyś jest zawsze przecież bez winy,
sumiennie lub bez sumienia, nonszalancko z pogardą dla idei, wszak nie używasz nauk grzeczności mowy,
słowem proszę, malował byś swój triumf z niepoznaką w tłumie, niewspółmiernie racją zdominowany,
zabierając zegarek w kieszeń, pamiętał byś o czasie, szczęście podeszło przecie,
słońce jedno ponad nami, a za to księżyców mnogo, zaświeciły planety - widzicie,
i wspólne ranne budzenie, gdzieś sny spowite błogą prawdą, pacierzami wzmocnione,
idąc za widnokrąg satelitów, telefonów, smartfonów, komputerów, tabletów, pamięci,
usłyszał byś Dzień dobry, a może Dobry wieczór, skrótami czynu wygód nakarmione,
aby tylko lakoniczne, z oschłością nieludzką, paprotki z zewnątrz okien w darze,
dziękuję... lub wreszcie zdobyłem, prędko, póki strumyk brud nie obmyje.
I gdybyś liśćmi uwił gniazdo, domy z marmuru stroił, przyporządkował w numery,
na próbę, moment, na wytrzymałość, ku pociesze ego... dzieciom, dobroczynnej finansjery,
aby zdolne utrzymać przyjaźń, wyrafinowane próby około Hioba, i z musu lizane władcom rany,
nawigacyjne skarby ptaków, wkomponowaną busolę dobra, z plastikową magnetyczną drogą,
z zegarkiem w ręku, skarbem nasycony po ubaw, mieszał w kotle własne pragnienia i wady,
patrząc na księżyc dzienny, latarnie pośród parków alei, snu marzeń z kontemplacji wyzuty,
ludzkie otumanienia lęku, wesołe poprawki i tak po prostu trzeba, skłon fundować trotuarom,
i ot wyrzut... przepraszam, na niepoznane i zapomniane psalmy, gdzie wiary już nie ma.
I gdybyś szczęściem pijany, oswobodzony ciężarem zapłaty, próbował ważyć frazesy,
brnął gdzieś na Ka-jakieś, poprzez pryzmat ekranu i monitora, z wyjściem czasami do sklepu,
wszyscy razem, z kawą u boku i subkontem u kooperatora, dyplomacji uczył u saturatora,
a w zegarku pamięci klepsydr, widział byś moment samo działania, perpetuum cykania tik tak tu,
łzami byś czas odliczał, grochami gradu kamienował, odwrócony plecami do celu,
dając nadziei wiarę... czyimi, lub powinność dla bezwinnych, tyś jest zawsze przecież bez winy,
sumiennie lub bez sumienia, nonszalancko z pogardą dla idei, wszak nie używasz nauk grzeczności mowy,
słowem proszę, malował byś swój triumf z niepoznaką w tłumie, niewspółmiernie racją zdominowany,
kończył byś zdania... abyś jeszcze prosił pokornie o wybaczenie, lub znowu Boga przywołał haniebnie.
Michał Mikołaj Pieper Rumia 2019.08.01,- 2019.08.13, - 14.08.2019,


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz